Jarosław Gwizdak: Dzięki Duńczykowi odrodziła się katowicka i metropolitalna debata publiczna o mieście. Trzeba do niej gościa z zagranicy?

Pojechaliśmy kiedyś z kolegą do Kopenhagi. Dobrze zaprojektowane miasto. Szybki pociąg z lotniska, tramwaj (co prawda bez motorniczego) rozwożący pasażerów nawet na plażę. Podobało mi się tam bardzo.

Katowice g206c275d3 1920

Ale w Kopenhadze też kilka rzeczy mi się nie podobało: ot, piwo było drogie i w ogóle drożyzna, mimo że byliśmy tam w czasach przed inflacją. A najbardziej nie podobało mi się, że mecz polskiej reprezentacji, na który pojechaliśmy, skończył się dotkliwym laniem 4:0.

Ani Robert Lewandowski, ani polska myśl szkoleniowa (wówczas Adama Nawałki), ani tym bardziej polscy fani nie pomogli. Ci ostatni zajęci zresztą byli głównie naparzaniem się z duńską policją oraz pochłanianiem alkoholu w każdej możliwej postaci. Teraz żałuję, że o wydarzeniach na stadionie Parken w Kopenhadze 1 września 2017 r. nie napisałem jakiegoś kontrowersyjnego tweeta, jak jeden Duńczyk, któremu się w Katowicach nie podobało. Gość World Urban Forum 11 po prostu nas skrytykował.

Mówić o nas? Tylko dobrze.

„Mikael Colville – Andersen ma kanadyjsko-duńskie korzenie”. Gdybym nie był z Koszutki, już po pierwszym zdaniu jego biografii wpadłbym w kompleksy. Wychowany na klockach Lego, słodki jak syrop klonowy, oswojony z hokejem na lodzie i jeszcze rodak Sidse Babett Knudsen? Nie za dużo tego dobrego?

Spokojnie, ja miałem Lego z Pewexu na Bankowej w Katowicach, na hokej chodziłem do Satelity, Spodka i na Jantor, syrop klonowy zamieniam na dobry żur. A jeśli chodzi o aktorki to uważam, że w śląskiej wersji „Borgen” premierkę Górnego Śląska powinna zagrać Grażyna Bułka.

Wróćmy jednak do rzeczy. Mikaelowi Colville – Andersonowi nie spodobało się w Katowicach. Dał temu wyraz cyklem wpisów na Twitterze, który odbił się szerokim echem zwłaszcza w katowickiej debacie publicznej (też się dziwię, że jest coś takiego). To może po kolei: Duńczyk zapłacił sporo za taksówkę z lotniska. Zdarza się, choć dziwne że zwolennik rowerów i „zbiorkomu” nie zorientował się, że z Pyrzowic można do centrum Katowic pojechać całkiem komfortowym autobusem za niewiele więcej niż równowartość 1 euro.

Następnie skrytykował przejścia podziemne i całkowicie „dystopijny” krajobraz mojego miasta. Potem poszło równo: butelki wielorazowe z Chin? Zło. Same slogany używane przez prelegentów (np. „włączające”, „odporne”, „zrównoważony rozwój”)? Zło. Hotele i kwatery droższe trzykrotnie niż w normalnych warunkach? Wielkie zło.

Miał pan rację, Duńczyku.

No i powiedział nam Duńczyk trochę gorzkich słów. Część z nich pasowałaby jednak do każdego wielkiego zjazdu w niemal każdym mieście świata – bo drogo, bo ciasno, bo czasem zamiast intelektualnej inspiracji słychać banały i slogany. Niezależnie, czy w Katowicach, Buenos Aires czy Taszkiencie. Ja bym się tym nie przejmował.

Dwie rzeczy, o których mówił i pisał Colville – Andersen proponowałbym jednak wziąć pod uwagę, tak po prostu. Potraktujmy to, co mówi jako informację zwrotną i wyciągnijmy wnioski.

Po pierwsze, w jego książce „Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe” przeczytałem zdanie: „projektujemy nasze miasta na najbliższe sto lat, więc trzeba to zrobić dobrze od samego początku”. Nawet dzisiaj samorządowi decydenci powinni zadać sobie pytanie o jakość życia w ich miastach w… 2120 roku. Czy na pewno betonowe rynki sprawdzą się, gdy temperatury będą wciąż wzrastać? Czy stawianie na transport samochodowy to najlepszy pomysł? Jak utrzymać atrakcyjność miast?

Po drugie, Colville – Andersen napisał, że forum miejskie w Katowicach to takie „Davos urbanistyki”, że zabrakło głosu ludzi, mieszkańców, wizjonerów i eksperymentatorów. Wielka mi nowość. Władze samorządowe z reguły zajmują się głównie same sobą, celebrują powstawanie obiektów, a nie budowę więzi i społeczności. A mieszkańcy mają potrzebę być wysłuchanymi, obdarzonymi uwagą.

Napisałem, że dzięki Duńczykowi odrodziła się katowicka i metropolitalna debata publiczna o mieście. Chciałbym, żeby trwała nie tylko w kampanii wyborczej, ale stała się jednym ze składników metropolitalnego życia. Już na stałe. Najlepiej, żebyśmy nie potrzebowali do tego mitycznych „ludzi z zagranicy”.

Ale i tak, mange tak Mikael. Dziękuję bardzo.

Katowice nie Lizbona? Dlaczego nie: "Katowice, nie Lizbona"?

Może Cię zainteresować:

Jarosław Gwizdak: Ilekroć widzę hasztag #katowicenielizbona, zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle

Autor: Jarosław Gwizdak

17/05/2022

Włodek Goldkorn

Może Cię zainteresować:

Jarosław Gwizdak: „Nie wiem - to oznaka mądrości". O florenckim spotkaniu z Włodkiem Goldkornem, pisarzem z Katowic

Autor: Jarosław Gwizdak

05/04/2022

Jarosław Gwizdak o powrocie do Katowic na majówkę

Może Cię zainteresować:

Jarosław Gwizdak: Śląsk jest piękny i zielony i to nie tylko z lotu ptaka. O majówkowej wizycie w Katowicach

Autor: Jarosław Gwizdak

03/05/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon