Józef Skrzek o Andrzeju Urnym: „Andrzej to był Andrzej. Tak jak Hendrix to był Hendrix”

„Andrzej od długich lat był mi bliski, cała jego rodzina” – mówi Józef Skrzek, lider SBB, wspominając zmarłego 18 listopada Andrzeja Urnego, śląskiego gitarzystę i kompozytora, muzyka między innymi Perfectu i Dżemu.

FB/ Józef Skrzek
Józef Skrzek o Andrzeju Urnym: Jak go pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem: „Chop gro jak Hendrix”

Andrzej Urny. I pan. Jak długo się znaliście?

Niektórzy ludzie tak długo nie żyją. Andrzej od długich lat był mi bliski, cała jego rodzina. Razem robiliśmy Leśniczówkę, razem graliśmy, setki razy.

Jak pan go zapamięta?

Gdy myślę o nim jako o muzyku, widzę artystę, sceniczne zwierzę. Scena Andrzeja wyzwała, dodawała mu skrzydeł. Te jego dźwięki, ten zadzior, ten feeling… I ten jego kapelusz… Jak go pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem: „Chop gro jak Hendrix”. I tak zostało. Nigdy nie zapomnę jak zagraliśmy razem pod szyldem SBB: Urny na gitarze, Paul Wertico na perkusji i ja na basie. Magia. Ale zawsze go podziwiałem też jako człowieka, takiego Ślunzoka z krwi i kości. Kiedyś przed koncertem byłem nieswój, coś mi chodziło po głowie. Andrzej podchodzi i goda: „Józek, my som Ślunzoki. My się nie boimy, jak my som razem”. Cały on.

Urny grał i skomponował z Dżemem słynne „Whisky” i „Pawia”. Z Perfectem nagrał legendarny album „UNU”. Która z tych przygód bardziej charakteryzuje go jako muzyka?

Nie wiem, trudno wybrać, bo niezwykłe historie. Chyba jeszcze bardziej niezwykła z Perfectem, bo tam mógł trochę bardziej poszaleć ze swoim stylem. Gitara Andrzeja była tam taka barwna. No i Darek „Kozak” (Kozakiewicz), który potem zadomowił się w tym zespole, był kontynuacją brzmień, frazowania Urnego.

Zbigniew Hołdys mówił kiedyś, że śląskich bluesmanów rozpoznawał po pierwszym takcie. Jak to możliwe?

Po prostu zawsze graliśmy na czuja. Bardziej śląskim wnętrzem niż nutami. Hołdys i Urny mieli podobny feeling, świetnie się porozumiewali. Zresztą swego czasu Hołdys jako lider Perfectu na Urnego polował, co tylko pokazuje, jakiej klasy był muzykiem. Z takich osobowości i dusz jak Urny złożyła się potem pewna niesamowita formuła, którą nazywano „śląskim brzmieniem”.

Leśniczówka?

Tak, to był ewenement na skalę europejską. My tam pomieszkiwaliśmy, próbowaliśmy, koncertowaliśmy, mieliśmy nawet studio. Aha, à propos koncertów. Pamiętam, jak w latach 80., gdy wszystko było niepewne i nic nie trzymało się kupy, Andrzej zorganizował duży koncert z Perfectem w Spodku. Mnóstwo ludzi, jeden koło drugiego, z całej Polski i: „Chcemy bić ZOMO”.

Dlaczego Urny tak szybko zniknął z wielkiej sceny?

Był takim człowiekiem… Jak to powiedzieć? Honorowym. Nie dał się do byle czego wcisnąć. Był idealistą i kumplem. Więcej radości sprawiało mu wyjście do klubu, napicie się piwa i zagranie razem. Śląsk zawsze żył muzyką, muzycznymi osobowościami. Czasem tylko brakowało nam trochę takiego… jak to się mówi… „przebicia pijarowego”.

Któryś raz słyszę porównanie Urnego do Hendrixa. Na czym polega to podobieństwo?

Hendrix w Woodstock przewalił wszystko do góry nogami. Stworzył swój własny styl, niepowtarzalny. I gitarzyści zaczęli mówić, że Hendrix to jest wzór, że Hendrix to Hendrix. Nie chodzi o to, że Andrzej naśladował Jimiego. Andrzej to był Andrzej, jak Hendrix to był Hendrix. Nasz synek, najsłynniejszy chop z Kochłowic. Dla nas obu Śląsk zawsze był najważniejszy – mówiliśmy sobie, że „tej ziemi kaj stawiamy stopy nie trzeba dużo, ale warto jakąś mieć”.

Może dlatego Urny tak dobrze rozumiał się też z pańskim bratem?

Janek był bluesmanem. Ja jestem muzykantem. Janek miał duszę bluesmana i Andrzej też. W piwnicy, w której graliśmy z SBB, Janek i Andrzej pogrywali ze swoją kapelą. Pamiętam, że na drzwiach był taki napis. „Jimi Hendrix”. I jakiś lokaty facet, co to go Janek narysował. Wierzę, że muzyka i styl Andrzeja też przetrwa, nie tylko w naszej pamięci. Tego mu życzę.

Subskrybuj 24kato.pl

google news icon