Ligota i jej problemy ponad 70 lat temu. W 1951 roku odwiedził ją reporter gazety. Na co narzekali mieszkańcy?

Ligota sprzed ponad 70 lat bardzo różniła się od obecnej. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Jednak pewne problemy mieszkańców dzielnicy są podobne co przed laty. Jest też coś, co od lat pozostaje bez zmian i coś, co się pogorszyło. Jak opisał Ligotę reporter Dziennika Zachodniego, który odwiedził ją w 1951 roku? Przekonajcie się.

Śląska Biblioteka Cyfrowa
Fragment artykułu o Ligocie z 1951 r.

Ligota to dzielnica Katowic odległa od centrum zaledwie o 6 km., czyli 12 minut jazdy pociągiem względnie autobusem. Tramwaj, niestety dotychczas nie dochodzi do Ligoty, a od ostatniego przystanku tj. z Brynowa trzeba iść 30 minut polną drogą - tak zaczynał się artykuł, opublikowany w Wieczorze. Dzienniku Zachodnim z 23 lutego 1951 roku.

Już te pierwsze zdania zawierają pewien paradoks. Choć odległość z centrum Katowic do Ligoty nie zmieniła się, spróbujcie dojechać autobusem czy samochodem z centrum Katowic do Ligoty w 12 minut. Nie ma szans. Natomiast czas przejazdu pociągiem skrócił się i to wydatnie. W 7 minut od odjazdu z peronu w Ligocie, wysiadamy na dworcu w Katowicach.

Jedna rzecz pozostaje niezmienna: mimo iż z przystanku tramwajowego w Brynowie nie idzie się już polną drga i dziennikarz lekko przesadził z tym półgodzinnym marszem, to tramwaj nadal nie dojeżdża do Ligoty. I wygląda na to, że jeżeli kiedykolwiek dojedzie, to inną niż z Brynowa trasą.

Mieszkańcy Ligoty, to w 80 proc. pracownicy zatrudnieni w fabrykach, hutach, urzędach i przedsiębiorstwach katowickich. Zmuszeni są przeto codziennie dojeżdżać do pracy. Podróż, szczególnie rano, odbywa się w fatalnych warunkach. Planowe cztery pociągi między godziną 7 a 8, przyjeżdżające do Ligoty z dalszych tras są z reguły przepełnione i nie mogą pomieścić ligockich pasażerów, ci zaś, chcąc zdążyć na czas do pracy, zmuszeni są jechać na stopniach, buforach wagonów itd. I tu nasuwa się myśl: DOKP winna wprowadzić specjalny pociąg kursujący w godzinach rannych j popołudniowych tylko między Ligotą a Katowicami. - pisze dalej reporter.

Tu sytuacja jest o tyle podobna, że mieszkańcy Ligoty w jeszcze większym bodaj stopniu pracują poza swą dzielnicą (nieraz nawet w ogóle poza Katowicami). W 1951 r. w Ligocie funkcjonowało jeszcze sporo zakładów przemysłowych, teraz praktycznie już całkowicie przeobraziła się w sypialnię.

Komunikacja kolejowa bardzo się poprawiła w porównaniu z 1951 rokiem. Przybyło lokalnych połączeń, pociągów odjeżdża kilka w ciągu godziny i jeżdżą prędzej. Nie ma problemu z dostaniem się do środka nawet w godzinach szczytu, nawet jeśli na miejsce siedzące nie zawsze można się załapać.

Dalej czytamy:

Drugim uprzykrzeniem życia znacznej części mieszkańców Ligoty, są znajdujące się w opłakanym stanie ulice. Przedstawmy dla przykładu część tzw. Starej Ligoty. Od ulicy Hetmańskiej, która częściowo jest wybrukowana, przechodzi się na ulice Rolną, Tomasza, Grzyśki i Dzierżonia. Wszystkie te ulice nie są brukowane, brak kanalizacji, a nawet najprymitywniejszych ścieków w postaci rowów, spotykanych nawet w ,,zapadłych wsiach“. W okresie deszczów jesiennych, odwilży w zimie i na wiosnę przejście tymi ulicami jest niemożliwe. Przedstawiają się one wtedy na całej swej szerokości jak błotniste jezioro w którym mieszkańcy chcąc się dostać do domu grzęzną po kostki. Koła samochodów i furmanek zapadają się głęboko.

W tym zakresie zmieniło się oczywiście radykalnie. Asfalt mamy w Ligocie niemal wszędzie, aczkolwiek nie zawsze równy i często połatany, no i szkody górnicze robią swoje. Przykładowo, przechodnie idący chodnikiem wzdłuż rzeczonej Rolnej na Starej Ligocie podczas deszczu bądź tuż po nim, bardzo muszą uważać, by nie ochlapały ich wodą wjeżdżające z impetem w kałuże na jezdni samochody. Jeżeli zdarzy Wam się na Ligocie tak niemiła przygoda, pocieszcie się myślą, że dawni ligocianie mieli gorzej.

Na domiar złego liczne domy przy tych ulicach również nie są skanalizowane i mieszkańcy wylewają wszystkie zlewki i odpadki z gospodarstwa domowego na ulicę. Tworzą się z tego wszystkiego gnijące sadzawki z których unosi się wstrętny odór. W porze letniej sadzawki te oblegane są przez chmary much i komarów. Ponury jest obraz, przedstawiony powyżej, toteż czas, aby Miejska Rada Narodowa zainteresowała się bliżej stanem porządkowo-sanitarnym Ligoty, apeluje na koniec dziennikarz. W tej dziedzinie Ligota ewidentnie poszła naprzód. Kanalizacja się upowszechniła i daje radę, a gnijące sadzawki zniknęły z krajobrazu (wprawdzie chmary komarów w sobie tylko znany sposób nadal świetnie sobie radzą i kąsają niezmiennie). A nawet Kłodnica i Ślepiotka mniej śmierdzą, choć trudno powiedzieć, czy ligocianie kiedykolwiek jeszcze będą się w nich kąpać, tak jak to robili jeszcze w początkach XX wieku.

Zatem, ogólnie - jest progres! Choć nie dojedziemy do Ligoty autobusem w 12 minut (no, może do jej skraja przy bardzo małym ruchu), a tramwaju jak nie było, tak nie ma.

Subskrybuj 24kato.pl

google news icon