Kazimira i Roman, z którymi rozmawialiśmy to tylko dwoje z wielu obecnie mieszkających na Śląsku obywateli Ukrainy. Kilka lat temu do Katowic, Gliwic czy Tychów przyjechało paręnaście tysięcy przybyszy zza wschodniej granicy. Najczęściej przyjechali tu za pracą, bo w Polsce można było lepiej zarobić.
Roman pojawił się na Śląsku w 2012 roku. Mówi, że ma dwie narodowości, ale dom w sercu jeden. Pomimo emigracji, nadal śledzi na bieżąco losy swojego kraju. Roman razem z żoną i dwiema córkami mieszka w Katowicach, ale jego rodzice, teściowie oraz dwóch braci pozostało tam - tam, gdzie Putin rozkłada swoje macki. Zabiera to co chce, tak jak robił to Hitler w 1938 roku, gdy jako osłonę dymną podpisał Układ Monachijski. Zabierając tym samym Czechosłowację, ale dając wolność, pisaną przez wielkie "W" pozostałym państwom Europy. Jak pokazała historia, nie na długo.
- Boimy się. Wydaje mi się, że moja rodzina tu bardziej się boi od tych, którzy zostali na Ukrainie. Oni nauczyli się już żyć w stanie wojny - tłumaczy Roman. Ostatnio byłem na Ukrainie na święta, ale teraz nie wiem kiedy znowu będę mógł tam jechać.
W oczach Ukraińca z wioski pod Łuckiem widać strach i obawę o swoją rodzinę. Opowiada, że chciałby, by jego najbliżsi przenieśli się do Polski, ale rodzice, bracia i teściowe za bardzo kochają swoją ojczyznę. Ci młodsi, w pełni sił będą walczyć o suwerenność swojego kraju.
- Moi bracia mówili mi, że jeżeli trzeba będzie to pójdą na wojnę. Nie chcą stracić kolejnej części swojego kraju. Putin grozi nam wojna, a przez to Ukraina traci dużo pieniędzy. Mój kraj nie jest tak bogaty jak inne kraje Europy - podkreśla.
Roman nie wie co sądzić o tej sytuacji, trudno mu określić, czy Rosja uderzy w jego kraj. Mówi, że nadal będzie śledzić napiętą sytuację.
ZOBACZ TAKŻE:
Na początku był spokój. Teraz wszyscy panikują
W podobnym tonie wypowiada się Kazimira, która w wieku 18 lat przyjechała do Polski studiować na Uniwersytecie Śląskim. Przez lata mieszkania na Śląsku (obecnie w Tychach) pokochała Polskę, ma już nawet obywatelstwo i polskie prawo jazdy. Jednak jej rodzina wciąż mieszka niedaleko Kijowa. I to właśnie o bliskich Kazimira martwi się najbardziej.
- Moi rodzice mieszkają 50 kilometrów od Kijowa. Są w korzystniejszej sytuacji, niż wielu Ukraińców, bo mogą przyjechać do mnie i od razu mają gdzie się zatrzymać- opowiada Kazimira.
Mieszkająca w Tychach Ukrainka jest w stałym kontakcie z rodziną i znajomymi, którzy mieszkają w Kijowie. Uważa, że coraz więcej osób zdaje już sobie sprawę z powagi sytuacji i wie, że Putin w każdej chwili może wykonać kolejny krok w kierunku agresji na ich kraj.
- Jeżeli kilka tygodni temu wszyscy raczej olewali temat i mówili, że straszą, że zaraz się wszystko uspokoi, to teraz już widać trochę panikę wśród ludzi. Dużo znajomych z Kijowa opuszcza mieszkania i szuka miejsca na przeczekanie. Ukraińskie władze z jednej strony uspokajają ludzi po to, żeby nie było chaosu, a z drugiej strony proszą o ostrożność i ustalenie gdzie i z kim się spotykają "w razie W" i gdzie są dostępne schrony dla ludności - wyjaśnia nam Kazimira.
Młoda Ukrainka dodaje, że gdy o swoich obawach opowiada polskim znajomym to ci nie za bardzo chcą jej wierzyć.
- To jak straszny sen! - mówi Mira.